Benjamin Franklin powiedział kiedyś: “Early to bed and early to rise, makes a man healthy, wealthy and wise”. Gdyby to było takie proste, prawda? Jednak jeśli prześledzimy sylwetki ludzi sukcesu, zauważymy, że wielu z nich rozpoczynało swój dzień wcześnie rano i temu momentowi dnia poświęcało bardzo wiele uwagi. Przypadek? Nie sądzę.

Wczesne wstawanie

Słyszałeś pewnie nie raz pojęcie “poranny rytuał”. Kiedy pierwszy raz je usłyszałem, miałem mocno mieszane uczucia. Raz, że sama nazwa brzmi dość kuriozalnie i może przywoływać na myśl dziwne obrazy, a dwa - kto by się rano przejmował takimi “pierdołami”? Poranek jest po to, żeby się poprzeciągać długo pod ciepłą kołderką, a kiedy się już dzień rzekomo rozpocznie (np. w pracy), no to trzeba poprzeglądać internety, jutuby i inne kwejki, bo przecież praca nie zając, nie ucieknie. I cała nasza produktywność w piiiizdu, i cały plan też w pizdu, cytując klasyka. Znasz to? Ja też przerabiałem to nie raz i nie dwa. Tymczasem okazuje się, że wystarczy odpowiednio spożytkować czas, jaki mamy z samego rana, aby odpowiednio nastroić się na resztę dnia. Robimy to bardzo często i zupełnie nieświadomie - wystarczy, że zdenerwujemy się w drodze do pracy i już mamy cały dzień “ustawiony”; wystarczy też, że spotka nas coś miłego i nasze nastawienie do otoczenia zmienia się diametralnie - nie przejmujemy się byle czym, mamy pozytywne podejście do wszystkiego, ale też i chce nam się więcej. Może zatem warto byłoby prowokować te pozytywne bodźce, abyśmy mieli poczucie, że lepiej wykorzystaliśmy każdy dzień? Temu właśnie służą tytułowe “poranne rytuały”. Ich zadanie jest bardzo proste - zagospodaruj rano czas na zrobienie czegoś, co sprawi Ci przyjemność i wpłynie pozytywnie na całą resztę dnia. Tyle teorii. Jak już wcześniej wspomniałem, moje nastawienie do tego tematu było dość sceptyczne. Postanowiłem kilka tygodni temu przekonać się na własnej skórze, czy odpowiedni poranny rytuał jest w stanie pozytywnie wpłynąć na mój dzień pracy. Mój rytuał zdefiniowałem następująco: 2 godziny pracy (zawodowej lub hobbystycznej) w możliwie maksymalnym skupieniu i bez zbędnego odrywania. Jak mi idzie?

Mój poranny rytuał

Dzień wcześniej (np. przed spaniem lub po zakończeniu pracy) przygotowuję sobie małą listę z zadaniami (chociaż nazwałbym je bardziej “działaniami”), którymi bezwzględnie zajmę się od samego rana. Nie chodzi o zdefiniowanie oczekiwanych efektów, ale o prosty impuls, że od tego i tego należy rozpocząć. Przed pójściem spać przełączam telefon w tryb offline - robię to już od kilku miesięcy, głównie po to, aby przez noc telefon “zjadł” jak najmniej baterii. Około 23:00 idę spać. Wstaję zazwyczaj w okolicach 5:30 (+- kilka minut), głównie po to, aby możliwie od 6:00 móc zacząć działać. Wcześniej tuż po przebudzeniu przełączałem telefon z powrotem w tryb online, ale nie przynosiło to żadnych korzyści, dlatego zdecydowałem, że do 8:00 rano pozostaję poza zasięgiem wszelkich powiadomień czy smsów. W około 30 minut przygotowuję się do pracy, włączam komputer, jeszcze tylko jakaś muzyczka na Spotify w zależności od nastroju i zaczynam. Najbliższe 2 godziny poświęcam wyłącznie na działania spisane dzień wcześniej. Nie sprawdzam poczty, nie zaglądam na Twittera czy Facebooka, nie korzystam z żadnego komunikatora w tym czasie. Nie jest to wcale takie proste, ponieważ pracuję przez cały dzień “w sieci” i pokusa, żeby zajrzeć “tylko na chwilę” tu czy tam jest całkiem silna. Znasz pewnie to uczucie, gdy odruchowo otwierasz nową zakładkę przeglądarki i zaczynasz pisać adres internetowy najczęściej odwiedzanej przez Ciebie strony internetowej, na całkowitym autopilocie. Mam tak dość często w ciągu dnia, ale w trakcie tego porannego rytuału staram się pilnować i nawet, gdy zaczynam już combo “Ctrl+T -> you…” (tak tak, dodaj sobie tutaj co chcesz :P), robię szybki unik przy pomocy Ctrl+W i otrząsam się z amoku. Umowa, jaką sam ze sobą zawarłem jest prosta - do 8:00 zrób jak najwięcej z tych rzeczy, które spisałeś i które wymagają uwagi i skutecznego działania. O 8:00 czas na śniadanie, a po nim możesz “udostępnić” się i dawać przeszkadzać sobie w pracy, jeśli tylko masz na to ochotę. I wiesz co? Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się, żebym z utęsknieniem czekał na to, żeby w końcu sprawdzić pocztę i serwisy społecznościowe - zawsze wciągnę się w to co mam do roboty na tyle, że ten stan “flow” potrafi się nie raz utrzymać jeszcze przez godzinę i więcej. Co dzięki temu zyskuję? Co najmniej dwie bardzo produktywne godziny dziennie oraz solidną porcję motywacji do dalszej pracy. Podoba mi się w tym podejściu to, że zwykle do godz. 8:00 jestem w stanie zrobić to, co mogłoby mi zająć nawet i połowę dnia, jeśli zacząłbym dzień od przeglądania internetu, odpowiadania na maile i inne duperele.

RescueTime i produktywność z rana jak śmietana

(Pomiar poziomu produktywności za pomocą aplikacji RescueTime)

Znajdź dodatkowe 5-10h tygodniowo

Jeśli zainteresowałem Cię “porannym rytuałem” to przekonaj się o jego skuteczności na własnej skórze i spróbuj przez 1 tydzień tego podejścia u siebie. Może to być np. 1 godzina na załatwienie ważnych dla Ciebie spraw przed wyjściem do pracy. Albo lektura książki, którą masz w planach od dłuższego czasu, ale nigdy nie możesz się do tego zabrać. Może ćwiczenia fizyczne i jogging? Wybór należy do Ciebie. Potraktuj to jako pewien luksus, na który masz sobie zamiar pozwolić. Nic nie stracisz, możesz jedynie zyskać. Uczciwy układ, prawda? :) Zapraszam do wymiany myśli w komentarzach. Opisz proszę jak wygląda Twój poranek oraz jakie czynności sprawiają, że masz energię do działania przez resztę dnia. A może jest zupełnie inaczej? PS: A jakbyś chciał dowiedzieć się czegoś więcej na temat tego jak się porządnie wyspać, to Tomek z bloga pokodowane.pl ma dla Ciebie artykuł na ten temat :) Photo credits (Creative Commons Zero (CC0)): LINK